Home
Prosa
Lyrik
Presse
Links
Varia
Galerie
Vita
Kontakt
Die Milchstraße

Gazeta Olsztyńska, 30.05.09

Drogi czetylniku strony internetowej Artura Beckera!
Autor tekstu „Od kina do szewca” pomylił się w swojej kwerendzie, albowiem książka „Kino Muza” została napisana po niemiecku i wyszła w 2003 roku w wydawnictwie Hoffmann und Campe w Hamburgu. Autorem tłumaczenia na język polski jest Dariusz Muszer, pisarz i tłumacz z Hanoweru.

„Od kina do szewca“

Grzegorz Kwakszys

Urodził się w Bartoszycach, ale od 24 lat mieszka w Niemczech. Jest cenionym pisarzem i publicystą, laureatem wielu nagród. O "Kinie Muza", swojej pierwszej powieści napisanej w języku polskim opowiada Artur Becker.

Nie wrócę na stałe do Polski. Przynajmniej nie teraz. Mogę sobie wyobrazić, że wracam tutaj na dwa, trzy miesiące, pół roku, ale nie więcej. Może jak będę miał 70 lat, to przyjadę do Bartoszyc tylko po to, żeby w moim rodzinnym mieście umrzeć.

Urodziłem się w tym samym bartoszyckim szpitalu, w którym urodził się mój ojciec. To pewnego rodzaju ciągłość. Tam także umarł mój dziadek. Było to zatem miejsce, w którym ludzie przychodzili na Ziemię i z niej odchodzili.

Dwa miesiące przed 17. urodzinami znalazłem się w Niemczech. Moi rodzice mieszkali już tam od roku. Długo musiałem czekać na paszport. Przez rok mieszkałem sam, choć miałem dopiero 15 lat. W tym czasie sprzedałem wszystko, co mieliśmy w mieszkaniu: meble, telewizor, ubrania. Potrzebowałem pieniędzy na życie, na bilety do Poznania, gdzie mieszkała moja dziewczyna, zacząłem wtedy pić piwo. Rodzice, owszem, pomagali na ile mogli. Wyjeżdżając do Niemiec czułem się, jakbym jechał na wakacje. W ogóle o tym też będę chciał napisać książkę. Opiszę w niej rok życia z perspektywy 15-latka, który nagle został sam.

Dlaczego wyjechaliśmy z Polski? Przeważnie podaje się albo powody polityczne, albo ekonomiczne. U nas powodów było kilka, np. ucieczka przed szarością.

"Kino Muza" jest historią człowieka, który mieszkając w Bartoszycach, pracował w Niemczech. Miał trzy kobiety i był bardzo niezdecydowany. Nie chciał współpracować z polskimi służbami bezpieczeństwa, podjął więc decyzję o wyjeździe do Bremy. Chciał tam zarobić kilka marek i w końcu tam został. Nie zdradzę zakończenia powieści, bo ma ona bardzo specyficzny koniec.

Ta książka to historia wielu, wielu mężczyzn, których poznałem. Wyjeżdżali do Niemiec, żeby pracować. Niektórzy wracali, inni zostawali. W tym czasie Polska strasznie się zmieniła. Mogę sobie teraz wyobrazić, że wracam tutaj na dwa, trzy miesiące, góra pół roku. Ale do Polski na stałe nigdy nie wrócę. Przynajmniej teraz. Może jak będę miał 70 lat, to przyjadę do Bartoszyc tylko po to, żeby w moim rodzinnym mieście umrzeć.

Wybrałem kino "Muza" na tytuł, bo dla mnie to bardzo metafizyczne miejsce. Chyba nawet najważniejsze z lat dzieciństwa. Nie tylko dlatego, że oglądałem w nim filmy, ale również dlatego, bo spotykałem się pod nim z przyjaciółmi i pierwszymi dziewczynami. To było takie centrum mojego dzieciństwa. Z drugiej strony chciałem pokazać, na ile ważne były filmy, które wtedy oglądałem: "Czas Apokalipsy", "Człowiek z żelaza", "Człowiek z marmuru".

Tak naprawdę, dopiero po jakimś czasie odkryłem, jak ważne one były dla mnie. To był mój taki prywatny uniwersytet. Wiem, że teraz kino już nie istnieje, został po nim tylko budynek. Jeśli jednak kiedykolwiek miałoby dojść do jego ponownego otwarcia, byłoby dla mnie zaszczytem, gdybym został zaproszony na tę uroczystość.

W Bartoszycach miałem kilka bardzo ważnych dla mnie miejsc. Była to na pewno ulica Kopernika, na której mieszkałem z rodzicami. Bardzo ważna była także ulica Karola Marksa, która do dzisiaj nazywa się tak samo. Była tam szkoła podstawowa nr 3 im. Wandy Wasilewskiej. Uczyła w niej moja mama, uczyłem się w niej i ja.

Kontakt z tą szkołą miałem zatem bardzo osobisty, a jednocześnie ciężki, bo tak mają dzieci, których rodzice uczą w tej samej szkole, do której oni chodzą. Zawsze miałem zdolności humanistyczne i absurdalne było, że poszedłem do technikum. Powinienem pójść wtedy do liceum, ale tak wyszło.

Do tego jeszcze ulica Waryńskiego z nowymi budynkami i blokami, gdzie później zamieszkaliśmy. To były trzy ulice, które dominowały w moim życiu. Tam się wszystko działo.

Po raz ostatni byłem w Bartoszycach w 2007 roku. To zupełnie inne miasteczko niż przed 1985 rokiem. Nabrało oczywiście większego rozmachu, dzięki granicy ożyło.

Moja kolejna książka będzie bardziej osadzona w Bartoszycach. Będzie kręciła się wokół zakładu szewskiego pana Franciszka Łupickiego. Na razie nazywa się w niej Lupicki, ale to się może zmienić. Nie chcę, żeby to było aż tak ukierunkowane na jego osobę. To bardziej idea. W tym zakładzie pracował mój dziadek, stąd też mój bardzo intymny stosunek do niego. Pamiętam, że byłem mocno zafascynowany tym miejscem, w którym oprócz naprawy butów, odbywały się wielkie dyskusje.

To było coś w rodzaju kawiarni i mocno wpłynęło na moją dziecięcą świadomość. Zakład był za Bramą Lidzbarską, przy ul. Hanki Sawickiej. Na rogu stał kiosk, obok sklep z butami, a obok niego zakład szewski. To też jest poetycko genialne, że obok sklepu z nowymi butami stał zakład szewski, do którego te buty można było oddać.

 

[Aktuell] [Prosa] [Lyrik] [Presse] [Links] [Varia] [Galerie] [Vita] [Kontakt]

Copyright © 2017 Artur Becker
Alle Rechte vorbehalten. All Rights reserved